Oczywiście, byliśmy w Warszawie już sto razy. Ale takiej wycieczki jeszcze nie było.
Zaczęliśmy od „Władcy much” (nie, nie serialu animowanego o Czesiu i Maślanie, choć tytuł serialu nawiązuje do powieści angielskiego pisarza Williama Goldinga, zresztą noblisty). Och-Teatr K. Jandy znajduje się na Ochocie i warto go odwiedzić, ponieważ scenę zaprojektowano w nim pośrodku widowni. Aktorzy muszą grać tak, aby żadna ze stron nie czuła się poszkodowana i nie oglądała jedynie pleców bohatera.
Nasz spektakl miał dodatkowo bardzo ciekawą scenografię – rampę, która umożliwiała postaciom niezwykle bogaty ruch sceniczny: bieganie, turlanie się, zjeżdżanie na brzuchu i dzikie tańce. Przestawienie wywołało różne emocje: niektórzy postanowili się przespać – widocznie sztuka była dla nich zbyt trudna, inni oglądali z uwagą, na przykład scenę, gdzie bohaterowie w transie malują się krwią zabitej świni.
„Władca much” wywołał ciekawe dyskusje młodzieży, bo sztuka posiada głębokie przesłanie, które dotyczy przede wszystkim młodych ludzi, to oni wszak byli bohaterami przedstawienia.
Zainspirowani teatrem udaliśmy się do wytwórni filmów dokumentalnych. Prawdziwa pani charakteryzatorka filmowa opowiedziała nam o swojej pracy, w której trzeba być makijażystą, fryzjerem, psychologiem, historykiem sztuki i artystą. A co się działo potem? Zobaczcie na zdjęciach.
O tym co było później, napiszemy krótko: wizyta w Złotych Tarasach.
Ostatnim punktem wycieczki był spacer nowoczesną częścią Warszawy i oglądanie wysokościowców. Wszyscy jeżdżą na Starówkę, a my zwiedzaliśmy centrum. Wieżowce wieczorem wyglądały naprawdę imponująco.
Na koniec nasz przewodnik w czerwonej czapce zaprowadził nas do dawnej fabryki przekształconej na galerię. Muzeum Fabryki Norblina to 240 lat historii tętniącej w sercu Woli, ale jak dla nas – miejsce dość puste, drogie i snobistyczne, zaś wystawa malarstwa Salvadora Dali była akurat zamknięta. Odpoczęliśmy za to na wygodnych kanapach.
I wszystko byłoby pięknie, bo wycieczka udana, tylko że teraz trzeba napisać recenzję... Ale to już inna historia.